Monthly Archives: Luty 2009

Kryzys raz, kryzys dwa…

Co musi się stać aby świat, który znamy mógł się zupełnie rozpaść (takie na przykład wizje snuje niemiecki socjolog Ulrich Beck, który jest zdania, że obecny kryzys nie jest tam jakimś kolejnym gospodarczym załamaniem, ale zwiastunem prawdziwej, globalnej katastrofy).

Czy obecny kryzys jest jeszcze jednym, kolejnym etapem w cyklu rozwoju kapitalistycznej gospodarki – po okresie hossy musi przyjść okres bessy – czy też jest symptomem czegoś zupełnie nowego?

Co to w ogóle znaczy, że świat, w którym żyjemy jest nam dobrze znany, czujemy się w nim zakorzenieni, czy to oznacza tylko, że czujemy się w nim bezpiecznie i jest przewidywalny?

Jak pisał kiedyś Cornelius Castoriadis :

Świat jawi nam się, jako posiadający porządek i jest starannie ponazywany. Każde społeczeństwo do czasów obecnych starało się odpowiedzieć na kilka pytań:


Kim jesteśmy, jako pewna kolektywność?

Czym jesteśmy jeden dla drugiego?

• Gdzie i w czym jesteśmy?

• Czego chcemy?

• Czego pragniemy?

• Czego nam brakuje?

Społeczeństwo musi określić swoją tożsamość, musi siebie wyartykułować oraz świat i swoje z nim powiązania oraz powiązania ze znajdującymi się w nim przedmiotami, swoje potrzeby i pragnienia.

Bez odpowiedzi na te pytania, bez tych określeń nie może być żadnego ludzkiego świata, żadnej społeczności, żadnej kultury – ponieważ wszystko stałoby się wtedy niezrozumiałym chaosem. Czy w momencie rosnącego kryzysu będziemy w stanie udzielić sobie odpowiedzi na te i może jeszcze inne pytania? A jeśli nie to, czy nie pogubimy się w świecie zupełnie?

Co to znaczy wirtualne?

avatary

Czym jest rzeczywistość wirtualna? To rzeczywistość, która jest domniemana, to rzeczywistość, co do której musimy jedynie domniemywać, że ktoś rzeczywiście – po drugiej stronie komputera się znajduję i jest w stanie odbierać nasze maile, pisać na forum, że te wszystkie treści, które codziennie „odbieramy” na swoim komputerze są rzeczywiście autorstwa żywych ludzi, a nie komputerowych robotów, avatarów, które mają pochodzenie ze świata fantazji, robotów, wirusów i innych produktów ubocznych cyberprzestrzeni.

Czy to oznacza, że wirtualna rzeczywistość jest jednocześnie czymś nierealnym, sztucznym i nie mającym nic wspólnego z naszą codzienną rzeczywistością? Dla niektórych, zwłaszcza osób starszych cały ten Internet to jedna wielka ściema. To prawda, że istnieją strony tworzone głównie przez cybernetycznych robotów, to prawda, że wiele treści dostępnych na forach w internecie jest pisanych przez zawodowych macherów od marketingu, to prawda, że ludzie zmieniają swoją tożsamość, bawią się wymyślając zupełnie nieprawdziwe historie na swój temat, ale…

No właśnie ale, czy w „prawdziwym świecie” nie możemy spotkać się równie często z notorycznymi kłamcami, ludźmi, którzy żyją jedynie na pokaz, mężczyznami, którzy mają problemy ze swoją orientacja seksualną? Moim zdaniem nie ma wyraźnej granicy między rzeczywistością wirtualną, a tą prawdziwą. Jedyna różnica to narzędzia, symbole, materiały, które mamy do dyspozycji albo w sieci albo w „realnym świecie”.

I jeszcze jedna, moim zdaniem bardzo ważna sprawa, internet, cała ta rzeczywistości wirtualna, jak niekiedy nazywa się to wszystko, co niesie ze sobą sieć ma przemożny wpływ na to co robimy poza nią, co robimy w realnym świecie. Innymi słowy sieć zmienia naszą tożsamość, nasze relacje z innymi, nasze przyjaźnie, nasze związki, nasz styl życia, buduje nowe aspiracje, umożliwia nowe poszukiwania i oferuje nowe znaleziska. To samo dzieje się w drugą stronę, nasza historia, świat w którym żyjemy obecnie, rodzina, znajomi, miasto, tożsamość, nasze wartości, ambicje odciskają niebagatelny wpływ na to, co dzieje się w wirtualnej rzeczywistości, jak ona wygląda, funkcjonuje, jakie strony się pojawiają, czy znikają.

Internet odwraca świat do góry nogami

power4

Internet może prowadzić do zmiany hierarchi władzy i relacji, które funkcjonują w świecie off-line. Patrz przykład blogów, których twórcy stają się niejednokrotnie wpływowymi liderami opinii i to w wielu dziedzinach, nie tylko w sferze eksperckiej, ale też tych, które związane są z rozmaitymi obszarami codziennego życia.

Druga rzecz:  znajomości zawierane poprzez internet, zarówno te krótkotrwałe (randki, romanse), jak i te bardziej trwałe (przyjaźnie, fankluby, stowarzyszenia, małżeństwa zawierane dzięki znajomości zawartej w sieci) mogą być pierwszym symptomem, którego następstwem może być w dłuższym okresie przemiana więzi społecznej (zanik znaczenia tradycyjnych instytucji na rzecz wzrostu siły różnych, czasem jedynie tymczasowych, a czasem nawet bardzo trwałych instytucji i stowarzyszeń powstałych w obrębie sieci).

Trzecia sprawa: zmiany te mogą prowadzić do definitywnej zmiany struktury władzy i jej przewartościowania. Te instytucje, osoby, które do tej pory zajmowały wysokie pozycje będą tracić na znaczeniu na rzecz instytucji, stowarzyszeń, osób, które posiadają duże znaczenie i autorytet w sieci.

Czyli może być tak, że osoba, która parę lat temu założyła bloga i obecnie jest prawdziwym liderem w sieci, posiada uznany autorytet w jednej dziedzinie może obecnie lub w niedalekiej przyszłości osiągnąć większe realne wpływy niż uznany ekspert z dużym dorobkiem naukowym, ale który nie jest obecny w internecie.

Mamy kryzys Panie i Panowie !!!

krsis2

Jakiś czas temu napisałem o tym, jak pewien znany socjolog i finansista razem przewidywali obecny kryzys. Obydwaj byli zdania, że jego skala może być porównywalna z kryzysem z 1929 roku, a nawet wyrażali obawy, że może on zachwiać stabilnością instytucji finansowych, społecznych, czy politycznych. Innymi słowy, byli zdania, że będziemy mieć do czynienia z prawdziwą zapaścią świata, który do tej pory znaliśmy. W Polsce, jakoś nikt nie chciał w to wierzyć. Pojawiły się głosy pełne sceptycyzmu i powątpiewania, czy aby owe „czarne wizje” nie są przesadą, a jeden z ekonomistów w swoim felietonie wyraził przekonanie, że obserwatorzy, którzy ostrzegają nas przed kryzysem i jednocześnie postulują wprowadzenie pewnego zakresu kontroli nad wolnym rynkiem mylą wolny rynek z „wolnymi żartami”.

A jednak owe „czarne wizje” nie okazały się mrzonką. Przepowiadany kryzys się pojawił i wciąż przybiera na sile. W pojawiających się w mediach informacjach, komentarzach, czy artykułach można śledzić zmiany postrzegania i definiowania sytuacji związanej z rozwojem kryzysu. Wpierw mieliśmy doniesienia o problemach na rynku kredytów mieszkaniowych w „dalekiej” Ameryce. Potem powoli pojawiały się złe wieści z Europy Zachodniej i coraz bardziej niepokojąco zbliżały się w kierunku naszego kraju.

Media stosowały głównie dwie strategie.

1. Strategia strachu – gazety zwykle umieszczały na pierwszych stronach zdjęcia zrozpaczonych maklerów na tle wykresów giełdowych.

2. Strategia „nam to nie grozi” – pojawiały się materiały poradnicze, o tym, aby nie panikować, że wszystko jest w porządku i nie mamy, czego się obawiać. Na przykład, Gazeta Wyborcza przygotowała materiał, w którym próbowała pokazać, że Polacy w ogóle nie odczuwają kryzysu, a jeśli już to może nieco ostrożniej wydają swoje pieniądze.

Jednak, gdy zaczęły padać na Zachodzie i w USA kolejne banki, zaś niektóre branże stanęły na krawędzi bankructwa (branża motoryzacyjna) powiało prawdziwą grozą. Nadal zdarzały się wypowiedzi menadżerów, którzy twierdzili, że u nas nie ma i nie będzie żadnego kryzysu, że to tylko „psychologia”. Ale seria negatywnych wydarzeń nie ominęła Polski i to nie tylko, jeśli chodzi, o giełdę, ale też o sferę jak najbardziej realnej gospodarki.

Co postronny obserwator ma myśleć, jeśli czyta, że w styczniu 2009 roku produkcja przemysłowa spadła o prawie 15 procent, a dodatkowo wzrosły też ceny i to więcej od oczekiwań, bo aż o 3 procent? . Czy to jest jedynie wypadek przy pracy, krótkie zachwianie trendu, korekta? Nie, to jest jeden z objawów rozpoczynającej się recesji.

Równocześnie od jakiegoś czasu zaczynają pojawiać się informacje o tym, jak rośnie liczba osób skarżących się na objawy depresji – to pracownicy, którzy przestali być pracownikami i zostali zwolnieni lub pracownicy, którzy boją się, ze zostaną w najbliższym czasie zwolnieni i nie wytrzymują napięcia i uciekają w depresję. Nic dziwnego – dane za styczeń 2009 roku wskazują, że liczba bezrobotnych wzrosła o 160 tys. w porównaniu do poprzedniego miesiąca – to największy wzrost bezrobocia w porównaniu do analogicznych okresów od 2000 roku, a to podobno dopiero początek.

Następuje też zmiana języka, jakiego używa się do opisu sytuacji w USA i na rynkach zachodnich. To już nie, jak do niedawna, jakiś niegroźny dla Polski zwykły spadek produkcji, czy spowolnienie gospodarcze. W mediach można usłyszeć lub przeczytać takie określenia, jak: ekonomiczne Pearl Harbour (por. Puls Biznesu), kryzys wytworzył atmosferę strachu, Saab nad przepaścią. Mamy już do czynienia z innymi „hasłami” – zupełnie odmiennymi niż mieliśmy do czynienia na samym początku tej historii.

Co się zmieniło? Czy było to wiadomo od początku? Dlaczego niektórzy mieli odwagę, a może też byli na tyle przenikliwi, aby dostrzec, co się święci, a niektórzy nie? Czy czasem zabawa z językiem wśród dziennikarzy i brak odwagi z ich strony wytworzyła wśród ich czytelników jeszcze większą obawę i strach, nie tylko wśród czytelników zresztą, ale też – i chyba to ważniejsze – wśród decydentów (właścicieli firm, inwestorów, prezesów dużych korporacji).

Mimo, że media na początku starały się uniknąć siania paniki, jednak nie zawsze skutecznie (wspomniane zdjęcia przerażonych maklerów giełdowych mogły wywoływać przecież u nie jednego czytelnika niepokój, a nawet lęk) samospełniająca się definicja katastrofy zaczęła przybierać na sile. I tak, jak na początku mieliśmy przewagę niedowiarków, a jedynie nieliczni zdawali sobie sprawę z tego, co się świeci – to teraz już chyba więcej jest przerażonych, którzy szukają nerwowo potwierdzenia tego, że prawdziwa katastrofa już nadeszła.

A przecież wszystko zaczęło się od sposobu, w jaki pisano o bankructwie kilku amerykańskich banków.