Monthly Archives: Wrzesień 2008

Segregacja w szkole

Myślałem, że sprawy związane z pewnym klimatem społecznym w Polsce, o których pisałem w poprzednim poście na jakiś czas będę mógł odłożyć i zająć się komentowaniem innych bardziej ciekawszych zjawisk. A jednak nie.

Już od jakiegoś czasu możemy przeczytać w prasie o tym, że mamy do czynienia w Polsce z segregacją w szkołach. Bogaci rodzice nie życzą sobie bowiem aby ich pociechy chodziły do tej samej klasy, co dzieci z mniej zamożnych lub biednych rodzin. W jednym z numerów Dziennika ukazał się nawet wywiad z ojcem, który twierdzi, że to rzecz zupełnie naturalna, że on pragnie dla swojego dziecka, jak najlepiej i nie widzi żadnego powodu aby musiało ono chodzić do klasy razem z dziećmi z tych „gorszych rodzin”.

„Integracja sama w sobie z punktu widzenia społeczności jest elementem pozytywnym, ale z punktu widzenia mojego indywidualnego nie przedstawia żadnej wartości. Mieszanie dzieci złych z dobrymi jest tylko zamiataniem problemu pod dywan – takie działania to równanie wszystkich w dół. Dlatego nie chciałbym, żeby moje dziecko w nich uczestniczyło. Nie rozumiem w imię czego miałoby trafić do klasy z dziećmi, które mają obniżone kompetencje poznawcze spowodowane choćby zmniejszoną znajomością języka polskiego, znajomością literatury, bo z nią nie obcują w środowisku domowym. Co niby w ten sposób moje dziecko miałoby osiągnąć? To oznaczałoby tylko zaniżanie poziomu edukacji, jaką otrzymuje.”


Czy zatem nie jest to jeszcze jedna obserwacja, która potwierdza tezę, że wzrost gospodarczy, który ostatnio ma miejsce w Polsce nie tylko nie powoduje, że wszyscy Polacy stają się nagle bogaci, ale wywołuje z jednej strony właśnie zawiść, jak pisał to w swoim tekście Ireneusz Krzemiński, a z drugiej – chęć budowania granic, które wyznaczają pozycję społeczną (zamknięte osiedla, segregacja w szkole).

Jeszcze nie tak dawno wszyscy byliśmy biedni. Może poza wąską elitą związaną z dawną nomenklaturą, czy osobami, które mają naturalne predyspozycje do zajmowania się biznesem i zarabiania dużych pieniędzy (którzy jeszcze na początku lat 90-tych zaczynali handlować mając jedynie łóżko polowe i stertę tanich ciuchów przemyconych zza wschodniej granicy). Potem były lata powolnego wspinania się w górę innych grup społecznych, pojawiły się szybkie kariery w biznesie robione przez młodych i świetnie wykształconych ludzi, mieliśmy jeszcze okres pierwszego kryzysu, a teraz ponoć przeżywamy prawdziwe eldorado.

Na pewno wzrost gospodarczy powoduje, że coraz więcej z nas zaczyna odczuwać poprawę swojej sytuacji materialnej, coraz więcej z nas czuje zadowolenie z tego powodu i uważa, że żyje się w naszym kraju coraz lepiej. Ale jednocześnie, jak pokazują to moje obserwacje, komentarze socjologów i zauważone przez media negatywne, jakby nie było zjawiska społeczne (na przykład wspomniana segregacja w szkole) obserwujemy silne napięcia, które są skutkiem rosnących aspiracji względem poziomu życia z jednej strony, zaś z drugiej potrzeby oznaczenia własnej pozycji w hierarchii statusu materialnego i coraz silniejszego też „odgrodzenia się” od tych, którzy nie zasługują aby przebywać blisko nas tylko dlatego, że nie mają tak dużo pieniędzy, jak my.

Wszystko to zaczyna przypominać mi sytuacje w krajach Ameryki Łacińskiej. Ale tam obsesja na punkcie wyznaczania granic związanych ze statusem prowadzi już niejednokrotnie do prawdziwych polowań na bezdomnych, które zlecają bogaci właściciele eleganckich butików nie chcąc aby biedacy zasłaniali widok na witryny ich sklepów.

Czy czeka nas zatem społeczeństwo prawdziwie kastowe, w którym sam fakt urodzenia się w „biednej rodzinie” całkowicie będzie determinować naszą przyszłą „karierę”? Co tak naprawdę teraz się dzieje z polskim społeczeństwem? Czy mamy w sobie tak silny głód pieniędzy, a jednocześnie brakuje nam innych punktów odniesienia do budowania własnej wartości aniżeli właśnie posiadanie dóbr materialnych, że potrafić teraz będziemy jedynie budować granice wyznaczające przynależność do określonej kasty majątkowej? Gdzie zatem tutaj miejsce na tak wyczekiwane na samym początku przemian społecznych i gospodarczych społeczeństwo obywatelskie?

Otagowane , , , , , , , , , , , ,

Król w supermarkecie, czyli emocje innych można odczuć na własnej skórze…

Czy tak jest w istocie miałem jeszcze parę dni wątpliwości. Będąc wówczas na zakupach w Tesco nie do końca byłem pewien, że emocje, które wówczas odczuwałem pochodzą od mijanych przeze mnie ludzi robiących akurat wtedy zakupy, czy też jest to raczej moja projekcja własnych lęków i niepewności. A emocje odbierane przeze mnie były tak silne, że aż napisałem na ten temat osobny post.

Prawdopodobnie jednak prawda leży, jak zwykle gdzieś po środku. Przeżywane przeze mnie wówczas emocje nie były jedynie tworem mojego zalęknionego umysłu. Dziś przeczytałem tekst pochodzący z ostatniego wydania „Europy” dodatku do Dziennika („Europa” nr. 36, 30 sierpnia 2008 roku) autorstwa znanego, polskiego socjologa Ireneusza Krzemińskiego pod znamiennym tytułem „Zawiść i niemoc”. Piszę on w nim m.in.:

Wydaje mi się bowiem, że w Polsce mamy do czynienia z nieustannym i ukrytym konfliktem, wynikającym z ciągłego porównywania się ludzi co do pozycji i miejsc, jakie zajmują. Tutaj być może, tkwi fundament owych agresywnych „małych konfliktów” rozgrywających tkankę wspólnego życia. W sytuacji transformacji ustrojowej kształtujące się nowe różnice strukturalne między ludźmi, zarówno na poziomie indywidualnym jak i grupowym, niezwykle sprzyjają zawiści. Siła zawiści, związana z wykształcaniem się nowych kryteriów różnic społecznych oraz z płynnością struktury społecznej i niejasnością procesów dokonujących się w jej obrębie, znajduje dobitny wyraz w różnych zjawiskach, a przede wszystkim w pewnym klimacie emocjonalnym – klimacie zazdrości, złości, zagniewania i niezadowolenia.

Krzemiński piszę w swoim tekście właśnie o pewnym klimacie panującym obecnie w Polsce – klimacie, który oparty jest na zawiści, zazdrości, a zatem na negatywnych emocjach, które są skutkiem ciągłego porównywania się z innymi ludźmi, usilnym i nieustannym próbowaniem potwierdzania własnej pozycji społecznej wobec innych.

Z przykładem właśnie takiej sytuacji miałem wówczas robiąc zakupy. Ta potrzeba ciągłego, nieustannego porównywania się i zaznaczania własnej pozycji objawiać się może nawet przez „rytualne tańce z wózkiem”, które miałyby polegać właśnie na poruszaniu się po sklepie w pewien szczególny sposób – sposób przypominający poruszanie się króla idącego w kierunku tronu, który oczekuje ze strony poddanych aby oddawali mu hołd kłaniając się w pas. Tak samo mijani przeze mnie klienci Tesco, szczególnie ci, którzy pchali wózki wypełnione po brzegi rozmaitymi produktami czuli się ważni, chcieli mi okazać swoją pozycję w pewien szczególny sposób, a ja nie okazując im żadnego podziwu, nie zwracałem zbytnio na ich pełne wózki uwagi – stąd prawdopodobnie dlatego czułem z ich strony negatywne emocje.

Otagowane , , , , , , , , , , , ,

Komórka wygrywa z dziećmi

Jeszcze jedna zastanawiająca obserwacja. W ostatnią niedzielę byłem z rodziną na spacerze na Polach Mokotowskich (duży park w Warszawie). Trochę się tak po prostu szwendaliśmy, trochę pograłem z synami w piłkę, a dokładnie z jednym z synów. I właśnie podczas gry zauważyłem dość zastanawiające „zjawisko”.


Graliśmy nieopodal placyku zabaw, na którym, jak to zwykle w takim miejscu tłoczył się dość liczny tłumek, że tak się wyrażę, młodych, pięknych i bogatych rodziców z rodzącej się polskiej klasy średniej. Zwykle ta grupa przedstawiana jest, jako „zdrowa i porządna” część społeczeństwa, ale… No właśnie jednocześnie zwykle jest to najbardziej zapracowana i żądna sukcesów grupa, która tak silnie identyfikuje się z własną pozycją zawodową, że nie jest w stanie się na moment oderwać od pracy.Tak też było i teraz. W czasie gdy graliśmy w piłkę, a było to dość nie długo, bo przypuszczam, że spędziliśmy na tym zajęciu jakieś 20-30 minut zauważyłem, co najmniej dwie osoby, które zamiast zajmować się swoimi pociechami zajęte były rozmową przez telefon komórkowy. Na pewno jedna z tych osób rozmawiała na tematy związane z pracą zawodową.Przyznać się musze, że sam czasem dość długo rozmawiam przez telefon, ale nigdy do tej pory nie zdarzyło mi się prowadzić rozmów dłużej niż 5-10 minut. A tu patrzę i patrzę i na dziwić się nie mogę. Jedna z mam, która, co prawda dość bacznie obserwowała swojego synka i podążała za nim krok w krok mówiła do swojej komórki na pewno, co najmniej 15 minut. Drugą osobą był mężczyzna, który zupełnie nie interesował się swoim dzieckiem, a za to z wielkim przejęciem prowadził rozmowę na temat prowadzenia interesów w USA, co wiem, bo usłyszałem fragmenty jego rozmowy. Nie podsłuchiwałem – przyznaje się bez bicia, ale tak był zajęty, że mnie po prostu nie zauważył.

Czy na podstawie tej jednej obserwacji można coś powiedzieć na temat obecnych relacji rodzice-dzieci? Na pewno nie można wnioskować, że są one złe, że rodzice nie interesują się swoimi dziećmi.

Uważam jednak, że coś jest na rzeczy. Mimo, że chcemy mieć dzieci to czujemy się z tym nie pewnie. Chcemy posiadać potomstwo i jednocześnie zachować „siebie”. Nasza potrzeba samorozwoju jest silniejsza niż nasze zaangażowanie w relacje z dziećmi. Chociaż „powołaliśmy” je do życia to trochę nam one uwierają, jakby czasem chcielibyśmy zapomnieć o ich istnieniu. Czyżby owo napięcie rodziło się z tego, że mimo, że tak do końca nie jesteśmy przekonani do bycia rodzicem, to nadal po prostu „wypada” posiadać dzieci po trzydziestce (większość obserwowanych rodziców było akurat w tym wieku, a że decyzję o posiadaniu dzieci podjęli oni nie dawno mogę wnioskować po tym, że dzieci, które bawiły się na owym placyku były w wieku od dwóch do pięciu lat)?

Otagowane , , , ,